W zachowaniu "Dziennika" w sprawie Kataryny od początku coś śmierdziało: szantaż, ordynarne kłamstwa, zmanipulowane tytuły i przykrywanie sprawy dyskusją o anonimowości w sieci. Nędza. Okazuje się jednak, że jak zwykle, gdy nie wiadomo o co chodzi... to chodzi o pieniądze. O tym, że papierowa wersja "Dziennika" zdycha przypominać nikomu nie trzeba, dlatego też nadzieją imić Krasowskiego i jego kolegów jest portal dziennik.pl. Łatwo zrozumieć, czemu jest traktowany jako ostatnia deską ratunku (jeśli strona www może być deską ;) ), ale cena jaką płaci za "klikalność" jest przerażająca.
Od dawna w prywatnych rozmowach z ludźmi mediów po "Dzienniku" najbardziej jechali nie "anonimowi opluwacze" tylko byli i aktualni pracownicy tej gazety. Do czasu gdy wybuchła sprawa Kataryny, byłem wobec tych wypowiedzi sceptyczny, bo od dłuższego czasu był moją ulubioną gazetą i historyjki z wewnątrz wydawały mi się być nieco przesadzone. Jednak po serii kłamstw i nadużyć ze strony "Dziennika" (błagam, pozwijcie mnie o te słowa, bo z chęcią udowodnię to w sądzie) urodziła mi się myśl, że "insajderzy" mogą mieć rację.
Dziś znalazłem potwierdzenie na Antypress:
E-mail z wnętrza Dziennika (nie tylko oni mają informatorów…): „Nawet nie wiesz, jakie jest ciśnienie, żeby zaistnieć w internecie. Wszystko podporządkowali sieci, papierówka jest na drugim planie, i tak ją opchną. Mamy łowić newsy z innych portali, prowokować reakcje. Ty piszesz o jakości, a my nie mamy czasu na jakość. Wklepujemy co się da. Wklejka-przeklejka, słowo od siebie i do sieci."
I dalej: "Zgadzam się z tobą w kwestii klikalności. Tu dokładnie o to chodzi. Im więcej klikających, tym lepiej mnie oceniają. Jestem wywoływaczem kliknięć, nie dziennikarzem. (…) Ta robota traci swój sens. Nie mam kontaktu z realem, dla mnie realem jest sieć. Wierzę we wszystko co przeklejam. (…) Sprawa kataryny jest sztuczna, źle to rozegraliśmy. Mamy kliknięcia, ale straciliśmy twarz. Czytałeś Stremecką? Karnowskiego? Ludzie po kątach pukają się w czoło, niepotrzebna zadyma. Sieć nas znienawidziła. A to nie koniec.”
Od dłuższego czasu chodzą plotki, że "Dziennik" może być pierwszą polską gazetą, która wzorem amerykańskiego The Christian Science Monitor przeniesie się w 100% do sieci i odetnie od papierowych korzeni. Tak więc najprawdopodobniej akcja "Kataryna" miała być po prostu wstępem, który podbijając słupki oglądalności przekona koncern Axel Springer, że warto dziennik.pl prowadzić, choć "Dziennik" upadnie. Co zachowa cenne stołki red. Krasowskiego, Michalskiego itd.
To jest starannie zaplanowana akcja marketingowa: poruszyć i rozgrzać środowisko internautów, wymuszając na nim reakcję i zwiększenie zainteresowania portalem. Jesteśmy dostawcami kliknięć Springera, które on sprytnie przekształca w przychody z reklam. Bez „sprawy Kataryny” nie powiodłaby się jakaś część planu biznesu Dziennika, bez całowania w d… redaktora naczelnego nie byłoby szumu w mediach i napływu internautów. Wyciskając z oczu Karnowskiego sztuczne krokodyle łzy nad marnością internautów, nad tym słownictwem, w którym „nie dzięcielina pała” lecz chamstwo, księgowość Springera zaciera dłonie.
Rozumiem, że Krasowski i reszta walczą o życie, ale jeśli ten cel uświęca takie środki, jakich użyli przeciwko Katarynie, to dziennikarzami są tylko z nazwy. I oby jak najkrócej.
Jeśli uważasz te informacje za warte uwagi, to proszęwykop je. :)