Twitter, YouTube i blogosfera były dotychczas kojarzone tylko z dziennikarstwem obywatelskim, ale mogą stać się częścią warsztatu profesjonalistów i ostatnim gwoździem do trumny dla upadającej prasy. Edwin Bendyk napisał ostatnio o "networked link journalism ", opisując przypadek, gdy dziennikarze różnych gazet podjęli współpracę za pomocą Twittera, gdzie na bieżąco wrzucali nowe fakty na temat lokalnej powodzi w Waszyngtonie:
W efekcie powstał zasób dobrych informacji większy, niż zdolna byłaby go wyprodukować jakakolwiek organizacja medialna. Informacje te jednocześnie były odpowiedniej jakości dla zawodowych mediów, bo dostarczali ich zawodowi dziennikarze.
Taka współpraca oznacza, że dziennikarze nie powielają swojej pracy i znacznie szybciej mogą uzyskać pełny obraz sytuacji, czyli może być ich na miejscu mniej. Zyski i oszczędności są oczywiste. Jednak może to być również wstępem do zupełnie nowej ery dziennikarstwa w sieci i ostatnim gwoździem do trumny tradycyjnych mediów.
Real-Time Journalism
Nawet najszybsze gazety są ograniczone do swojego cyklu wydawniczego, a telewizje mobilnością swoich obładowanych sprzętem i wyróżniający się z tłumu ekip. Dlatego coraz częściej przegrywają w wyścigu o podanie nius z przypadkowymi dziennikarzami obywatelskimi, którym urządzenia przenośne dają możliwość umieszczania informacji w sieci sekundy, minuty po jakimś szokującym wydarzeniu.
Najlepszym przykładem jest katastrofa samolotu, który wylądował w rzece Hudson. Pierwsze zdjęcie samolotu unoszącego się na wodzie pojawił się na Twitpic 6 minut po katastrofie. Autor robił je swoim iPhone płynąc promem, który ruszył na pomoc pasażerom. Na Twitterze i w sieci błyskawicznie zaczęły pojawiać kolejne informacje i zdjęcia z każdego możliwego kąta i miejsca. (część kupiła CNN)
Fot. readwriteweb.com
Tak samo jak podczas zamachów w Bombaju, przypadkowi ludzie wykonywali pracę dziennikarzy dostarczając materiału CNN poprzez serwis iReport, informując internautów na Twitterze, umieszczając zdjęcia na serwisie Flickr i materiały wideo w sieci. W czasie rzeczywistym generując informacje wykorzystywane przez tradycyjne media i tworząc coś co można nazwać Real-Time Journalism (dziennikarstwo czasu rzeczywistego).
Nie jest to jednak dowód na zwycięstwo dziennikarstwa obywatelskiego, bo problem wiarygodności informacji i jej rozproszenia w sieci na zawsze pozostanie jego piętą achillesową, która czyni istnienie profesjonalistów nieodzownym. Jednak może to wskazać nową rolę profesjonalnym reporterom i dziennikarzom, którzy coraz częściej będą nie tylko źródłem, ale i kuratorami informacji dostarczanej przez amatorów.
Jednak aby nadążyć za informacją podawaną w czasie rzeczywistym sami będą musieli wykorzystać Twittera i podobne rozwiązania - tak jak ich koledzy z Waszyngtonu. Jednak nie musi to być tylko sposób na kooperację z profesjonalistów, lub źródło informacji ze strony naocznych świadków.
Media "czasu rzeczywistego" mogą stać się nowym kanałem dystrybucji
Wyobraźcie sobie publicznie dostępny kanał na Twitterze pełen profesjonalnych dziennikarzy opisujących konkretne wydarzenie (dajmy na to kolejny atak terrorystyczny) z moderowanym udziałem naocznych świadków i dziennikarzy obywatelskich. Byłby to strumień wiarygodnych(bo weryfikowanych przez fachowców) informacji, zdjęć, materiałów wideo, krótkich komentarzy i linków do przygotowywanych na bieżąco syntez i analiz, które tworzyć mogli by redaktorzy siedzący bezpiecznie w redakcji.
Prawdziwą przyszłością mediów jest współpraca profesjonalnych dziennikarzy z amatorami przy pomocy "Real-Time Web". Bo jak tradycyjne media miałyby konkurować z opisanym powyżej kanałem dystrybucji, jak chodzi o bogactwo informacji i szybkość? Moim zdaniem wyrok został już wydany, tylko nie znamy jeszcze daty egzekucji, gdy dziennikarze tradycyjnych mediów zaczną szukać redakcji kończących się na .com bądź .pl.
ps. ReadWriteWeb zwraca uwagę, że Google przegapiło ten powstający fenomen.
Tekst opublikowany wcześniej na gniewomir.pl nowo powstałym blogu na temat styku mediów, internetu i nowoczesnych technologii.